Werona Gogola, śpiewaczka, członkini zespołu Porembisko

Projekt realizowany w ramach programu Obywatele dla Demokracji, finansowanego z Funduszy EOG.

(wywiad w ramach kampanii www.facebook.com/Kulturajestbaba)

wera

Śpiewasz z koleżankami tradycyjne pieśni. Dlaczego wybrałaś akurat taką twórczość?

Ten styl jest mi najbliższy. Lubię chropowatą niedoskonałość autentycznej muzyki ludowej, bo tylko taka ma dla mnie siłę. Nie znoszę folkloru przerabianego na cepeliadę. A ten śpiew tradycyjny przynosi emocje. Poza tym śpiewanie jest dobrą metodą na spalanie energii, wyrzucanie z siebie negatywnych emocji czy stresu. Myślę, że śpiewanie jest mi potrzebne, prawie tak jak oddychanie.

A jak odbierają twoje działania ludzie?

Raczej pozytywnie. Ostatnio coraz więcej twórców, również tych popularnych, odwołuję się do folkloru. To nie do końca moja bajka, ale uważam, że to fajna tendencja. Nie mamy się czego wstydzić. Mamy dobry folklor. Nie wyobrażam sobie, że pochodzę z Tyrolu i muszę się zadowolić tamtejszym folklorem. Chwała Bogu nie muszę.

wera1Jak w pieśniach, które śpiewasz przedstawiane są kobiety?

Większość tych pieśni, które śpiewamy stworzyły kobiety. Myślę, że od tego trzeba zacząć. Wiele z nich służyło codziennej pracy, to trochę taki słowiański blues. Pieśni są dosyć transowe i mają zazwyczaj tysiące zwrotek. Praca trwała długo, więc wymyślało się kolejne zwrotki. Można śmiało powiedzieć, że pierwszymi freestyle’owcami były wiejskie kobiety. Dodałabym do tej grupy jeszcze drużbę weselnego, który świetnie potrafił improwizować teksty o biesiadnikach.

A co w tych tekstach możemy znaleźć?

Babeczki się kiedyś „nie szczypały” i śpiewało się o wszystkim. Pewnie z okrzykiem „bój się Boga!”, ale to nie było tabu. Jak wiadomo, jednym z najważniejszych tematów była miłość. O miłości, jak wiadomo, można wyśpiewać wiele. Ale ja najbardziej lubię te frywolne piosenki. Dlatego śmieszy mnie cała burza wokół książek typu „Wszystkie twarze Grey’a”. Gdyby posłuchali pieśni ludowych, to nieraz by się zaczerwienili. Uwielbiam te soczyste „metafory” jak „bedzies mnie używoł”.

A inne tematy?

Jest jeszcze subtelny obraz matki. Zauważymy go w kołysankach, które są pełne czułości i troski, a z drugiej strony już przepowiadają ciężką dolę tego dziecka. No i pieśni obrzędowe, właśnie przedwczoraj słuchałam całego weselnego „seta” ze wschodniej Słowacji – umarłam. Najbardziej chyba lubię biadolenie, pieśni pogrzebowe, te tzw. holosinnja. Są genialne. Ciekawe, że czasem opierały się na improwizacji. Widziałam stary dokument o płaczkach w Bułgarii, one zaczynały od jakiejś bazy metaforycznej itd., a potem już je ponosiło.

Opowiedz o swoich autorytetach. Czy więcej wśród nich mężczyzn, czy kobiet?

Nie rozdzielam autorytetów na płci. Ale z kobiet, które w życiu poznałam, mam jeden niekwestionowany autorytet: moją babcię. To kobieta niesamowita, jedyna osoba na świecie, która nie osądza innych i ma w sobie tylko te jasne strony. Nie wiem jak ona to robi, ale podchodzi do życia z ogromną pokorą, ale nie taką, która oznaczałaby poddanie się, a po prostu optymistyczne spojrzenie na świat. Babcia jest krawcową i każdego dnia przychodzą do niej kobiety na „przymiarki”. A tam, to już się nasłucha. Pewnie dlatego jest taka tolerancyjna.

wera-praKtoś jeszcze?

Oczywiście Mama, a także moja matka chrzestna, która też z nami mieszkała. Relacja z Matką jest relacją trudną, bo to pierwsza kobieta, która uczy Cię być kobietą, a więc to pierwsza postać, przed którą się buntujesz. Ja mam to szczęście, że mam bardzo młodą mamę, z którą mogę rozmawiać o wszystkim. Nasz dom był pełen bab, dlatego tata kupił sobie psa, żeby stworzyć przeciwwagę. Kobietom trudniej jest być razem, bo każda jest bomba hormonalną i kiedy to się zbierze do kupy, to wszystko staje na głowie. Ale ja to bardzo lubię.

A jeśli chodzi o postacie fikcyjne, czy też osoby nieznane ci bezpośrednio?

Miałam w młodości kilka literackich autorytetów, jak „Panna z Mokrą Głową”, czy Basia z „Awantury o Basię”. I Maryna z Janosika, bo ją jako jedyną pasowali na Zbójnika. Była jeszcze Jagienka z książki bodajże Domańskiej „Jadwiga i Jagienka”. Dzisiaj nie mam autorytetów ze świata mediów. No, może Agnieszka Holland.

Jaka jest rola kobiety, jeśli chodzi o twoją rodzinę?

Jedno jest pewne, to jest ster. U mnie w rodzinie mężczyźni umierają bardzo młodo i kobiety zostają z tym całym rozgardiaszem. W tej chwili bez wątpienia mogę powiedzieć, że sterem rodziny Gogolów jest ciocia Wiktoria. Nie wiem jak ona to robi, ale jest na bieżąco ze wszystkimi „odłamami” naszego rodu. Wie co, gdzie i kiedy. Nieraz żartujemy, że jej pokój jest jak centrum dowodzenia. Dla mnie najważniejsze w kobietach i tych z mojej rodziny jest to, że są wyjątkowo silne. Nigdy się nie załamują. Zawsze walczą do końca. To jest ten element, który w moich genach cenię sobie najbardziej. To są twarde sztuki.

Czy kiedyś też tak było, czy to dopiero wynalazek najnowszych czasów?

Moja prababka i imienniczka, Weronika, miała 10 dzieci. Jej mąż był pisarzem. W sensie, wiejskim pisarzem. Ponoć siedział w karczmie, a ona mu tylko jedzenie donosiła. Istnieje anegdota, że jak poszedł na Boże Narodzenie, to wracał na Wielkanoc, bo tyle spraw mieli do niego chłopi. Nie wiem, czy to prawda, ale pewnie Weronika zostawała z tym wszystkim na głowie. Zawsze kojarzyłam ją sobie z matką Maryśki, która grała Stenka w ekranizacji „Bożej Podszewki”. Myślę, że trochę taka była.

Siła chyba najbardziej charakteryzuje kobiety z mojej rodziny. Nie jesteśmy typem wijących się na wietrze mimozek. Ale mam poczucie, że mamy jakiś naddatek sił i to jest świetne, bo dzięki temu jakoś tak, człowiek czuje się niezniszczalny.

——————

Materiał wykonany w ramach kampanii Kultura jest Babą. Projekt „Kultura jest Babą. Od marginalizacji do upodomiotowienia” korzysta z dofinansowania w kwocie 60 tys. złotych pochodzącego z Islandii, Liechtensteinu i Norwegii w ramach funduszy EOG Celem projektu jest zwalczanie dyskryminacji i stereotypów dot. kobiet wiejskich.