Rekonstrukcja warsztatu wędrownego drukarza tkanin odsłania przed nami fascynujący proces zadruku, który miał miejsce na wsiach i w małych miasteczkach jeszcze sto lat temu. Praca drukarza zaczynała się od przygotowania odpowiedniej matrycy – specjalnie wyciętej deski. Drewno musiało być dobrej jakości, wolne od sęków czy pęknięć, które, jeśli się pojawiały, były usuwane, a powstałe ubytki wypełniano dopasowanymi kawałkami drewna. Rysunek wzoru nanoszono na deskę za pomocą pióra lub lekkiego nacięcia nożem, a motywy, które powstawały, mogły być zarówno proste – gwiazdki, romby, linie, iksy – jak i bardziej złożone, o charakterze roślinnym. Do wycinania wzoru używano prostego kozika lub noża szewskiego. Narzędzia te, w tym także dłuto do wykańczania detali, były zazwyczaj zamawiane u wiejskiego kowala. Odkurzanie matrycy odbywało się za pomocą miotełki z gęsich piór.

Po przygotowaniu matrycy drukarz kompletował narzędzia i materiały potrzebne do samego procesu zadruku. Farby były przygotowywane tradycyjnie z pokostu, czyli zagęszczonego oleju lnianego, który mieszano z pigmentami. Najczęściej używanym kolorem był niebieski, uzyskiwany z pigmentów takich jak indygo, ultramaryna czy błękit pruski, które w XIX wieku stały się dostępne na masową skalę. Do naturalnych źródeł niebieskiego pigmentu należał również sproszkowany kamień półszlachetny lapis lazuli, jednak ze względu na jego wysoką cenę, często korzystano z tańszych barwników roślinnych, takich jak indygowiec czy fermentowane liście urzetu barwierskiego, które znane były ze swojego intensywnego, nieprzyjemnego zapachu. Inne kolory farb, takie jak brązy i żółcie, uzyskiwano na przykład z rudy darniowej, a czerń z sadzy.

Farbę mieszano w garnuszku, wykorzystując drewnianą łopatkę, a do jej nakładania na matrycę używano babek – skórzanych poduszek z uchwytami. Proces drukowania odbywał się na specjalnie skonstruowanym stole, tworząc cały złożony warsztat.

Wędrowni drukarze przemierzali wsie z narzędziami, farbą i kilkoma matrycami na plecach, wołając „Malowanki, malowanki!” i ogłaszając, gdzie rozłożą swój warsztat – często w karczmie. Kobiety przynosiły płótna, które drukarz ozdabiał wzorami. Gotowe tkaniny suszono na słońcu, a następnie były używane do szycia odzieży, głównie spódnic, ale także do innych ozdobnych celów. W niektórych miejscowościach istniały także stacjonarne drukarnie, do których kobiety mogły przynosić swoje płótna.

W większych ośrodkach takich jak Jarosław, Przeworsk, Łańcut, Bieździadka koło Jasła czy Niemirów, funkcjonowały nieludowe drukarnie tkanin już na przełomie XVII i XVIII wieku. Kiedy jednak zaprzestano ich działalności, rzemieślnicy zaczęli szukać nowego miejsca pracy, co doprowadziło do pojawienia się drukarzy w mniejszych miejscowościach, takich jak Gorajec czy Lubliniec w powiecie lubaczowskim. Niestety, po II wojnie światowej ślady tej tradycji całkowicie zanikły, a zadruk tkanin – zarówno stacjonarny, jak i wędrowny – przestał istnieć.

Temat ten opisuje Grzegorz Ciećka, który obecnie współpracuje z Gminnym Ośrodkiem Kultury w Narolu w ramach projektu „Niematerialne – przekaż dalej”, wspieranego przez Narodowy Instytut Dziedzictwa. Stowarzyszenie Folkowisko jest partnerem tego projektu. Naszym celem jest zaprezentowanie tradycyjnej dla Gorajca i jego okolic techniki zdobienia tkanin.

Fotografie wykonała Alicja Mróz. A na nich matryce wykonane podczas warsztatów drzeworytniczych.